Dziś rano dzieciaki zwariowaly ze szczęścia bo znów trochę spadło. O 9 już byli ubrani i na zewnątrz. Trochę się tylko cieżko jeździło po trawie więc po piętnastu minutach wrócili przemoknieci.
Potem się rozpadalo i zrobiło się całkiem biało. I mokro. Udało im się nawet zlepic bałwana. I w tym
roku nie było ryku ze Viktor zjadł nos zanim trafił na miejsce.
Szmące wróciły po raz drugi mokre jak syrenki więc trudno się przy nich nudzić. Jak usunelam jezioro z przedpokoju pojechaliśmy do Mii i Henrika oglądnac juniora który ma 8 dni i oczywiście jest boski.
A teraz koniec weekendu i matoły do szkoły a my do roboty. W tym tygodniu mam dwa kursy, trzeba się skupic i może jakoś ubrać. Styczeń to nie mój przyjaciel.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz